CZAS I MIEJSCE
Najpierw wystarczy
świadomie celebrować noc
niemalże wątpić w nadejście
nowego dnia
Później
kiedy świt obudzi dobrotliwy uśmiech
trzeba wytrwale ścierać kurze
z mebli i obrazów
osuszać drobne łzy na policzkach
hojnie rozdawać pocałunki
Wreszcie na koniec
najlepiej jakoś pod wieczór
zapomnieć o bólu ramion
usłyszeć echo wytęsknionych kroków
na drodze do celu
Uznać właściwy czas i miejsce


INTERNAT
ma zapach przypalonej kapusty
brudnej ścierki
i pasty do podłóg
nikogo nie rozpieszcza
niczego nie wybacza
Mama odjechała
zostawiła batystową chustkę obszytą koronką
żebym miał w co wytrzeć
zasmarkany nos
Nie do wiary
jak szybko nauczyłem się ukrywać
własne uczucia
Tu nie ma miejsca na litość
wzajemną sympatię
czy inne gesty przynależne dzieciom
Dwunastu siedmiolatków nie wspomina domu
wiedzą że nie warto prowokować łez
Od początku roku szkolnego
do świąt Bożego Narodzenia
wizerunki ukochanych rodziców
stały się prawie przezroczyste
Gorące ucho jeszcze trochę boli
nie umiem dość wysoko wspiąć się na palce
kiedy ręka rozwścieczonej wychowawczyni
skrupulatnie wymierza karę
MODLITWA O BŁĘKIT
Ten dom miał mieć jasne pokoje
pachnące drewnem podłogi
i gładkie poręcze na kręconych schodach
Nie ma domu ani mebli
jest nowa epoka
dawno już nie moja
Nie rozumiem tego świata
i rządzących nim praw
Codziennie modlę się o błękit
co ukłułby ślepe oczy
chłodną barwą
i oczyścił głowę z wątpliwości
Przekwitają moje sady
noce ocierają się o bezsenność
świty pachną zniechęceniem
Kłaniam się losowi
czuję rosnącą wdzięczność
za każdy kolejny zanik pamięci


NIE MASZ PRZYJACIÓŁ
szukasz śladu stopy na piasku
wyobraźnia ostrzega
przed przymykaniem oczu na codzienne zło
Za dużo widziałeś zbrodni
których nie chcesz pamiętać
Nie ma w tobie wiary w boską opiekę
łatwiej skłonny jesteś uwierzyć
w podstępne pułapki
czyhające na każdym kroku
Wymyśliłeś na własny użytek
filozofię ruletki
wierną przypadkowym zdarzeniom
pełną niewiadomych imion
pospolitych słów
zwyczajnych przedmiotów
Złudna to recepta
niczego nie ocala
bo nie ma skutecznego leku
na smutek
Świat stoi na ostrzu noża
dyktuje kolejnym pokoleniom
przemoc i egoizm
RODZICOM
I
Mama przywołana z dzieciństwa
zakłada słoneczne okulary
wstydliwie ukrywa łzy
Zawsze gotowa stawić czoło
każdej przeciwności
Pamiętam ją
roześmianą w nieszczęściu
łagodnie pokorną
w kurzu gorzkiej drogi
przepraszającą wszystkich poszkodowanych
za krzyczącą niesprawiedliwość
Kołyszę w myślach
wypatrującą owoców okazanej dobroci
spełnioną cierpieniem
co dusi jak powróz
Wspominam ją cichą
pełną nadziei
ulepioną z miłości
Podczas dzisiejszych odwiedzin
krucha jak z porcelany
narzeka na skoki ciśnienia
dolegliwości nerek, kręgosłupa i stawów
Staram się zrozumieć zmianę
oskarżam upływające lata
obfitość grobów
w których leżą najbliżsi
W powodzi bezimiennych westchnień
cichnie jej młodzieńczy śmiech
II
Nie było nikogo między nami
tylko konflikt pokoleń
spełniał się nieodmiennie
Piszę ten wiersz żeby uwolnić prawdę
o nas
o moim zachwycie
nad ojcowską powagą
o miłości syna
co nie znalazła w porę
odpowiednich słów
Nie wskrzeszę naszych przyjaznych rozmów
Przygasły twoje mądrości
sprawiedliwe sądy pokryły się kurzem
Obracam w palcach sygnet
pamiątkę po Tobie
wyciągałeś go z szuflady
przy wyjątkowych okazjach
Zimne złoto spowalnia myśli
serce nie umie przywyknąć do straty
III
Nie mogę sobie przypomnieć
niezwykłej lekkości oddechu
znieczulony jak posąg
spoglądam kamiennymi oczami
Na powierzonej mi fotografii
czarno na białym utrwalone przestrogi
powaga biegnącego czasu
sekret bezdusznego przemijania
Matka i ojciec
przestrzegali bym był odpowiedzialny
rozsądny
obowiązkowy
zapewniali że wszystko się jakoś ułoży
Wybaczcie mi sprawiedliwi rodzice
że tyle razy się myliłem
że pod płaszczem ukrywałem
tak wiele wygasłych gwiazd
że niczego nie jestem pewien


TWOJE OCZY
I
Wspominam szczegóły gorzkiego dzieciństwa
złe nowiny
rozpanoszone nieszczęścia
czas kiedy łatwo było
sprzedać duszę diabłu za odrobinę spokoju
Odkurzam w myślach dawne nagłe decyzje
słowa nie do cofnięcia
nieuniknione zależności
nieuchronne implikacje
jeżeli sen to przebudzenie
a jeśli miłość to łzy rozstania
Po wielu latach
mogę przestać celebrować upadki
świadomie kreślić nowy odcinek linii życia
pośród niczym niezmąconych pejzaży
na których dnie są kochające oczy-
moje ocalenie
II
Już nie wrócę do tamtych łez
w cień czarnych drzew o zwiędłych liściach
Nie wchłonie mnie pustka
zobojętnienie
ani gwałtowność
Moja wyobraźnia gotowa na wiele
nareszcie mogę stać nad wszystkim
czym od dawna chciałem być
Stworzony przez ciebie od nowa
uwiedziony powabem oczu
słucham uważnie
Po zmierzchu każda kropla rzeki
przywołuje twoje imię
III
Znika błękit roztańczony
odsuwa się
ustępuje miejsca
zjawiają się zawzięte chmury
tłuste siwe matrony
opasłe i leniwe
rozsiadają się wszędzie
zanim napoją deszczem
do bólu wyschniętą ziemię
Ogromne krople
ślizgają się po brudnej szybie
Teraz kiedy poczułem ciepło oddanej kobiety
powoli godzę się z nieuniknionym
już mnie nie martwi
że moje oczy nie są głęboką zielenią
a jedynie dwoma kawałkami
gładkiego plastiku
Uchodzi ze mnie niepewność
ustępuje rozdarcie
przestaję się jąkać
wyrywam się z kręgu wmówionego mi
nieszczęścia
IV
Patrzę w obojętne gwiazdy
na uśpionym niebie
w ciszy wrześniowej nocy
przyroda oddycha
początkiem kolejnej jesieni
Myślę
o urodzie zwykłego życia
o miłości i zrozumieniu
o tym że jesteś moją religią
wymodloną
wiarygodną
wartą każdego zachodu
że wszystkie nadzieje pokładam w tobie
a cała reszta
jest wyuczonym obyczajem
zdawkowym dodatkiem
XXX
Chciałbym tak żyć
żeby wymazać z pamięci wrogów
i chwiejne spojrzenia w przeszłość
uciec myślami od niedojrzałych pragnień
i podstępnych knowań
nie borykać się z codziennym obciążeniem
obłaskawić nieprzyjazną ciemność
odrzucić poczucie winy
nareszcie przestać się bać
układać resztę przyszłych dni
według własnych wyobrażeń
Chociaż raz zaistnieć
na swój bezwstydnie radosny sposób


XXX
Codziennie jestem zmuszony wybierać
rekonstruować wspomnienia
dodawać milczenie do wzruszeń
trzymać język za zębami
Topnieje moje dzieciństwo
z dnia na dzień coraz bardziej kruche
jak opadłe liście
młodość odchodzi w niepamięć
Kołysany chłodnym błękitem
nieustannie improwizuję
obserwuję rytuał życia
przez zamgloną szybę bezmiaru emocji
Samotność
staje się moim schronieniem
spłukuje gorzki posmak niezrealizowanych pragnień
już nikogo nie oskarżam
Przy wtórze mazurków Chopina
wymyślam łzawy poemat
stawiam posąg odlany z brązu
przekwitam
mijam
już niczego nie przyrzekam
XXX
Moje źrenice zapominają barwy
niebezpieczny świat poznaję przy pomocy rąk
palce suną łapczywie
po szczegółach kształtów
Moje dłonie muszą umieć więcej
bo oczy dotknięte wrodzoną wadą
okazały się bezużyteczne
Skazany na ćwiczenie woli
połączone z obowiązkiem godzenia się
z bezlikiem bolesnych sytuacji
podejmuję trudne wyzwania
nie ulegam ślepej niemocy
nie pozwalam się wykluczyć
ani zepchnąć na margines
Cenię to życie wydrążone ze światła
z każdym dniem mocniej


XXX
Na przekór
panującej nam pazerności
nie gonię za pieniędzmi
wbrew ustalonym obecnie obyczajom
nie tęsknię za sławą
omijam szerokim łukiem
fabrykę przemocy i medialnego błota
Kilka lat temu podczas publicznej dyskusji
gdy wypowiadałem się przeciwko wojnie
jeden z adwersarzy nazwał mnie
tępym humanistą
Czułem się jakby fortuna obsypała mnie
gradem pocałunków
XXX
Ostrożnie siadasz przy oknie
z rozdartym sercem
z plikiem czarno-białych fotografii
Za oknem zakwitają róże
poranna godzina spija słońce
z wyszczerbionej szklanki nieba
Jeszcze niedawno zdawało ci się
że mogłabyś uciec
od nagromadzonych kompleksów
maskowania nieufności
z dnia na dzień stać się mniej nowoczesna
odwrócić napiętą uwagę
od pospolitego czekania
ale coraz częściej dochodzisz do wniosku
że na wszystko dla ciebie za późno
Po południu przyjdzie sąsiad
z butelką whisky
Oddasz mu się byle jak
znowu bez żadnej gry wstępnej
i będziesz miała wyrzuty sumienia
do następnego razu


XXX
Patrzę w obojętne gwiazdy na uśpionym niebie
w ciszy wrześniowej nocy
przyroda oddycha początkiem kolejnej jesieni
Myślę
o urodzie zwykłego życia
o miłości i zrozumieniu
o tym że jesteś moją religią
wymodloną
wiarygodną
wartą każdego zachodu
że wszystkie nadzieje pokładam w tobie
a cała reszta
jest wyuczonym obyczajem
zdawkowym dodatkiem